7 września 2008

Zapalenie granitu


Pomniki uwierają. Zwłaszcza te ku czci jednego okupanta, który wyzwolił nas od drugiego.

Wiadomo, czym jest naród bez historii. Nikt nie chciałby być czymś takim. Gdy jednak historii robi się zbyt wiele, nadmiarowa pamięć może, a często musi być opisywana takimi słowami jak:
halucynacje, obsesje, brednie.

Burzenie pomników jest fałszowaniem historii. Nie burzenie ich, również nim bywa. Z tej zerojedynkowej logiki nie ma prostego wyjścia, a granitowa polityka okazuje się być często trwalsza od tej papierowej, słownej czy realizowanej za pomocą armatniego mięsa różnej narodowości.

Rozwiązaniem jest, jak to często przy uciążliwych ograniczeniach bywa, transgresja. Jeśli uda nam się opuścić wąskie, narodowo-dyplomatyczne ramy dylematu „burzyć/nie burzyć”, pojawi się wnet niemało możliwości skutecznej walki z demonem historii, tak potrzebnym w czasach niepokojów i szkodliwym, gdy ich brak.

Pomniki i budowle z czasów Armii Czerwonej nas męczą?
Pomalujmy je wszystkie na różowo!


Ta rozbielona czerwień (połączenie naszych barw narodowych!) wymownie przedstawiła by nasz nowy stosunek do trudnej przeszłości: brak lęku, kompleksów i konieczności kompulsywnego zaprzeczania faktom.

Wesoła i spektakularna jak modnie ubrana nastolatka, nowa szata ponurych, radzieckich budynków udowodniła by, że nie musimy już walczyć o niepodległość każdego ranka. Po prostu ją mamy,
i potrafimy się tym cieszyć.

Większej zaś broni niż uśmiech i hart ducha nie opracuje nawet najbardziej demoniczny rząd Iranu.

Oczywiście, nie będzie się to podobać milionom ludzi w różnych częściach planety. Dopuścić trzeba myśl o rewanżystycznym malowaniu pomników ku czci polskich najeźdźców w różnych częściach globu.

Lepiej jednak zjeść sobie landrynkę i się rozchmurzyć, bo historia
i tak przykryje swoim cieniem każdego i wszystko.