1 marca 2010

Prezydent jako nad-ambasador
swego kraju w każdym kraju Ziemi.


Nie nadaje się prawie do niczego. We wszystkich innych kwestiach jest niezastąpiony. Któż to taki?
Odpowiedź na tę prostą zagadkę wybierana jest co 5 lat w wyborach powszechnych, tajnych i pełnych emocji. Wybrana osoba z dumą wchodzi do historii i na ogół z niej nie wraca. Dużo zamieszania, sporo wyjazdów zagranicznych i mało treści. Tak — mowa o urzędzie prezydenta. Co zrobić, by przynosił Polakom i ich udręczonej Ojczyźnie więcej radości?

Niech prezydent nie mówi po polsku przez pięć lat trwania urzędu.
Tłumacze to największa obłuda dyplomacji. Niemożność porozumienia się w poufnej rozmowie wyklucza jakąkolwiek poważną inicjatywę. Nie ma jednak czegoś takiego jak poufność w gronie więcej niż dwóch osób. Obecność tłumacza jedną stronę zniechęca, drugiej zaś wytrąca oręż z ręki. Można więc się łudzić, że da się coś zdziałać bez możliwości swobodnej rozmowy — ale warto pamiętać, że to mrzonki.
Języków jest za dużo? Cóż — znając przynajmniej dwa-trzy popularne narzecza można wypowiedzieć bądź zagasić wojnę z większością państw globu. Skoro więc takich umiejętności wymaga się od stażysty opłacanego 500 złotymi netto, dlaczego największy urzędnik, nominalny przywódca kraju miałby być mniej pojętny?

Niech prezydent wraca do Polski tylko na roczne święta.
Prezydent to nasz wyjściowy płaszcz, eleganckie ubranie na wyjazdy. Dobrej bielizny potrzebujemy tylko od środka — tę rolę spełniają ministrowie i rzesza urzędnicza, dbając o to, by latem było nam przewiewnie, a zimą — ciepło. Prezydent tego nie potrafi. Pozostawiony wewnątrz kraju, zagubiony pomiędzy warstwami czysto użytkowej odzieży, miota się, zawadza i wydziela niekorzystny zapach. Nie może być inaczej, skoro jego funkcja jest całkowicie inna.
Za granicę! Przedstawiciel handlowy i ambasador naszej największej marki marnuje się, gdy rozmawia z Polakami w Polsce. Zarobić na siebie może tylko wówczas, gdy właśnie poza naszymi granicami kraju walczy o jego dobrobyt. Innej rozgrywki i tak nie jest w stanie prowadzić, zaś postęp technik komunikacji sprawia, że nie ma żadnego powodu, by nawet tydzień symulował pracę na terenie Ojczyzny.
Nie można odkryć Ameryki siedząc w domu. Nie można by też jej nigdy zbudować. A kysz!

Niech prezydent opowiada dowcipy.
Poza nielicznymi przypadkami, święci bardzo rzadko przejmują stery rządów. Nie warto więc zamartwiać się niuansami moralnymi i filozofią rządzenia na planecie, gdzie całe społeczeństwa aż do 90 roku życia myślą tylko o odbyciu seksualnego stosunku. Prezydent, aby miał posłuch nie mając bomby neutronowej, powinien być zajmujący. Gdy przebywanie z nim jest przyjemnością, zostanie zaproszony w miejsca, których do tej pory żaden Polak nie widział. W porównaniu z najlepszymi, panna polska nie jest szczególnie posażna ani seksowna. Niechże więc będzie przynajmniej dowcipna. Wszak drugim marzeniem ludzkości - po stosunku - jest śmiać się beztrosko, ile się tylko da.

Tylko tyle, i aż tyle trzeba by, by ta nieco przestarzały pałacowy etat nabrał cech autentycznej opłacalności. Skoro już wykazujemy pewną nostalgię i lubimy upersonifikować sobie Naród, niech to będzie personifikacja możliwie najbardziej uwodzicielska. Po świecie chodzi jeszcze przynajmniej pięć miliardów ludzi, których trzeba rozkochać w kraju Chopina i Kopernika. Kochajmy się więc (bądź prezydent w naszym imieniu)!