18 kwietnia 2010

Żałoba po 21 768 i 96 Polakach.


Cześć wszystkim zmarłym w smoleńskiej tragedii!
Mija właśnie tydzień oficjalnej żałoby narodowej; w lepszym niż nasz świecie dopiero teraz powinny pojawić się pierwsze polityczne komentarze, personalne koncepcje i słowne potyczki. Czy tak było? Jak było, każdy widział.

Iskrą na beczkę prochu podobno był Wawel. Nie widać już dzisiaj przeciwników pochowania tam prezydenckiej pary, ale widać ich było przez bardzo nieprzyjemną chwilę. Nieprzyjemną nie dlatego, że nie mieli racji — to osądzi historia, może nawet najbliższa. Już w tej chwili widać zresztą, że niespecjalnie wraca się do tego tematu. Może po prostu przypomniano sobie, że nie wszędzie jeszcze demokracja — rządy demonstrującego tłumu (lub jego paroosobowej parodii).

Nieprzyjemny był to zgrzyt głównie dlatego, że był chyba jedynym autentycznym zaburzeniem godnej podziwu atmosfery. Gdy wszystko już się wydarzyło, a dzwon wybrzmiał, można się chwilę nad tym zastanowić.

Czy w krypcie Srebrnych Dzwonów jest pochowany Irasiad? Benhauer? „Kaczor”? Nie — ale nie jest tam również pochowany uwikłany w liczne spory i nie zawsze udolny prezydent skomplikowanego i kłótliwego kraju.

W osobie Lecha Kaczyńskiego, z woli niewymownie tragicznego zrządzenia losu, w najbardziej zaszczytnym miejscu pochowane zostały symbolicznie dziesiątki tysięcy ofiar Katynia. Nikt tego nie mógł przewidzieć, ale tak się stało. Oficerowie, których największym marzeniem mógł być powrót z nieludzkiej ziemi, wracają do Ojczyzny w wyniku narodowej tragedii; tak samo, jak narodową tragedią była ich utrata. Takiej symboliki, dławiącej gardło i pozostawiającej w niemym zdumieniu, widzimy w ciągu ostatniego tygodnia wiele.

Oburzając się na zrównanie „kurdupla” i „alkoholika” z królami, warto więc zastanowić się, czy idea, która upamiętniona będzie ich sarkofagiem, nie jest przypadkiem znaczniejsza.

Pod ponad historią, ponad ludźmi (jakże często małymi) i ponad - chociażby nami dzisiaj.