Przy okazji awantury związanej z rzeźbą żołnierza-gwałciciela zadałem sobie pytanie — co właściwie robi tam czołg? Czy nie jest tak samo narzędziem gwałtu? Czy tak samo nie nawołuje do międzynarodowej nienawiści? Dlaczego nie uprzątniemy go tak samo, jak dostawionej do niego figury?
Ten pomnik nie jest historyczny ani polityczny; nie sądzę, czy zwycięstwo albo przegrana w wojnie była tu rzeczywistym tematem. Żołnierze strony przegranej też przecież gwałcą i zabijają.
Gdyby była to pamiątka z potopu 1655 roku, żołnierz mógłby mieć szwedzki mundur, a zamiast pistoletu trzymał by nóż. Czy rzeźba znaczyła by wtedy coś innego? Jest zupełnie możliwe, że gdyby Szwedzi najechali by nas w 1939, to ich czołgi stały by teraz w polskich miastach.
Rzeźbę trzeba sprzątnąć, i to po prostu dlatego, że nie było na nią pozwolenia, oraz że mogą patrzeć na nią dzieci. Wykroczenie to podobne do namazania nieprzywoitego graffiti. Teraz jednak mam wrażenie, że ową zgwałconą kobietę nie tyle się przenosi, co po prostu chowa. Tak, jak nie mówi się o gwałtach dziś, i nie mówiło się w 1945, gdy gwałciciele rozjechali się do swych umiłowanych ponad wszystko ojczyzn, a polscy mężowie wrócili – lub nie - do domów.
Polska jest tu tylko tłem, rosyjski żołnierz pretekstem. W centrum jest kobieta — prawdziwe mięso armatnie wszystkich dotychczasowych wojen. Rzeźbę zaś najwygodniej przenieść tam, gdzie się zagania wszystkie tego typu problemy od stuleci — do kuchni.