Pani redaktor pyta się młodego doktoranta o zarobki.
Być może tu jej pensja jest tu większym problemem.
Zarabiać można niewiele, ale wtedy, gdy jest to uzasadnione. Gdy wszyscy zarabiają mało, to 'mało' znaczy coś innego, niż gdy przez całe lata w telewizji i w gazetach nie spotykasz kogoś, z kim można by poczuć jakąś wspólnotę losu. Niedostatek można znosić z godnością; nierówność jest zawsze upokarzająca.
Czytam właśnie rozmowę, w której jedna rzecz jest pocieszająca. Pociesza mnie, że pani Dorota Wodecka rozmawia z kimś, kto rzeczywiście przyjrzał się ludziom, którzy zebrali się po tzw. 'drugiej' stronie. Tym złym, hałaśliwym, których impulsywności i braku chęci do dyskusji zapewne słusznie się obawiamy. Dobrze, że ktoś próbuje uniknąć kibolsko-radiomaryjnych stereotypów. Całość tej rozmowy i wnioski z niej nie mogą jednak pocieszyć nikogo.
To nie wina biednych, że inni są zamożniejsi — ale gdy zaczyna to wyglądać na układ trwały i utrwalany, może pojawić chęć wymiany układu. Do tej pory zawsze tak było. Dawno temu zmieniliśmy ustrój, bo było źle. Teraz znów go zmienimy, bo jest nam źle. Proste? Dla niektórych tak.
Skoro nasi rodzice są tacy dumni z tego, że obalili legalną wówczas władzę, to dlaczego tego nie powtórzyć? Tak mogą myśleć Ci, którzy przygnieceni codziennymi obowiązkami nie mają czasu na dalekosiężne analizy. Takie wnioski muszą być tak szybkie, jak szybko kończą się pieniądze z marnej pensji.
Brak perspektyw to nie ideologia — ale gwałtowna konieczność ich znalezienia daje pożywkę dla wszelkich rewolucyjnych recept.
Nikt dla zabawy nie dołącza do radykalnej młodzieży — rozwój takich ruchów nie wynika z lenistwa młodego pokolenia. Nie jest to też zasługa jakiegoś charyzmatycznego przywódcy; niebo widzi, że tych zawsze u nas brakowało. Nikt nie robi tu nikomu na złość.
To nie marsz wilków, tylko psów porzuconych przez właścicieli. Nie idą po to, by kogoś zagryzać, tylko by znaleźć dom.
Najpierw jest bezrobocie. Potem — beznadzieja.
Na końcu — bezwzględność.